Obraz pierwszy. Williston w Dakocie Północnej. Tysiące mężczyzn z całych Stanów, którzy stracili pracę, przyjeżdżają tu, szukając jej przy odwiertach ropy naftowej. Pracy najczęściej nie znajdują; wegetują kolejne miesiące, śpią w samochodach lub podłych motelach, płacąc astronomiczne sumy za jedną noc. Zawsze jednak mogą liczyć na wsparcie duchowe lokalnego kaznodziei radiowego-celebryty, który – tak się składa – jest właścicielem odwiertów.
Obraz drugi. Carrie Dann, osiemdziesięcioletnia Indianka z plemienia Soszonów, która otrzymała pięć milionów dolarów grzywny za nielegalne wypasanie bydła – na ziemiach, które zgodnie z traktatami zostały przekazane jej przodkom w latach 90. XIX wieku. Zapisy traktatów nigdy nie były przestrzegane. Biuro Gospodarki Gruntowej stanu Nevada uznało, że staruszka i jej siostra niszczyły ziemię i „zagrażały naturalnemu porządkowi”. Kilka tygodni po skonfiskowaniu bydła na tym terenie otwarto kopalnię złota – mającą bardzo negatywny wpływ na środowisku, ale jakoś niezagrażającą „naturalnemu porządkowi”. Kopalnia należy do firmy związanej rodzinnie i finansowo z potężnym senatorem Nevady.
Obrazy kolejne: Meksykanie pracujący w fabrykach Caterpillar czy Delphi tuż za amerykańską granicą, zarabiający dolara z kawałkiem na godzinę (minimalna stawka w USA to ponad 7 dolarów), mieszkający w barakach bez wody bieżącej i prądu. Detroit, zwane Motor City, centrum przemysłu motoryzacyjnego, które po upadku tegoż stało się „Murderers City”, jednym z najbardziej niebezpiecznych miast w USA. Zanieczyszczona woda we Flint, którą się pije, dodając do niej słodzony napój w proszku, bo inaczej nie da się jej przełknąć. Zamieszki na tle rasowym w Ferguson. Zamykane w bankrutujących miastach szkoły publiczne. Nielegalni emigranci przez Rio Grande próbujący dostać się do USA i spełnić swój amerykański sen.
Amerykańskiego snu nie ma – a przynajmniej nie śni się on bohaterom Charliego LeDuffa. Opowieści zawarte w „Shitshow. Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje” pochodzą z lat 2013-2016.
LeDuff uprawia rodzaj twórczości publicystycznej zwanej gonzo, która łamie reguły klasycznego dziennikarstwa i plasuje się pomiędzy reportażem a beletrystyką, a autor jest w tego typu pisarstwie równie ważny jak jego bohaterowie. Charlie LeDuff jest trochę pozerem, a trochę kimś w rodzaju „swojskiego gościa” (wystarczy zobaczyć fragment wywiadu). Wielokrotnie odżegnuje się od dziennikarzy – wymuskanych i upudrowanych gwiazd telewizji, którzy z bezpiecznej odległości obserwują wydarzenia (sam, mimo że współpracuje z Fox News, nie ma nawet prawdziwej legitymacji prasowej, posługuje się spreparowaną przez siebie fałszywką). Często i bezceremonialnie pakuje się „w środek akcji”, czasem po to, by zdobyć informacje, czasem, by np. wkurzyć przemytników na granicy i mieć dobre ujęcie. Język, którym się posługuje, jest żywy, barwny, ale też często prostacki czy nawet wulgarny (to też cecha gonzo).
Im bardziej czytelnik zbliża się do końca, tym częściej pojawia się postać „Pomarańczowego Dona” – Donalda Trumpa. Książka jest właściwie jedną wielką odpowiedzią na pytanie, dlaczego ktoś taki jak on został prezydentem. Ludzie tacy jak Carey uważali, że trzy zaangażowane strony – Bushowie, Clintonowie i media – dawno ich sprzedały. Dlaczego więc nie dać szansy bombastycznemu miliarderowi, nawet jeśli to kumpel z Goldman Sachs? Co mają do stracenia?
LeDuff może chwilami irytować (i irytuje) bufonadą i rozdętym ego, ale nie zmienia to faktu, że w „Shitshow” kreśli wstrząsający obraz współczesnej Ameryki. Pomiędzy Waszyngtonem a Nowym Jorkiem – centrami władzy – rozciąga się ziemia niczyja. A raczej – ziemia tych, których amerykański sen zamienił się w koszmar.
Płyniemy ściekiem, a sceneria ani na chwilę się nie zmienia. Bogaci mają bogactwa. Biedni mają dzieci. A prowadzący udaje oburzenie. Shitshow must go on!
*fragment utworu Jima Morrisona z tomu Dzikie pustkowie. Zaginione wiersze Jima Morrisona.