„I’ll be there for you”, czyli dlaczego warto zajrzeć do „Przyjaciół” w Toruniu?

Wspólna drzemka Rossa i Joeya, najsłynniejsza piosenka Phoebe, bohaterowie w swoich wcieleniach z lat 80. czy wymieniający się kubkami z napojami po tym, jak Rachel myli zamówienia – kto spośród wielbicieli „Przyjaciół” nie kojarzy powyższych scen, niech pierwszy rzuci pilotem od telewizora.

Ten niebywale popularny sitcom stacji NBC powstawał w latach 1994-2004, był pokazywany w ponad stu krajach i zdobył ponad 60 różnych nagród. Dwadzieścia siedem lat po zakończeniu produkcji można z całą pewnością stwierdzić, że to fenomen popkultury. Oglądają go nie tylko sentymentalni millenialsi, ale także nastolatkowie zafascynowani latami 90., a ich zainteresowanie sprytnie wykorzystują sieciówki, sprzedając bluzy czy t-shirty z najsłynniejszą grupą przyjaciół na świecie. Na temat serialu powstały książki, co i rusz pojawiają się także jego rozbudowane analizy, których autorzy zastanawiają się, w których momentach wyprzedzał on epokę, a których scen dziś by już nie nakręcono.

Nic więc dziwnego, że na warsztat wzięli go Bob i Tobly McSmith, specjalizujący się w tworzeniu scenicznych parodii różnych znanych produkcji (zrealizowali m.in. musicalową wersję „Beverly Hills 90210” czy serialu „The Office”). „Friends. The Musical Parody” powstał w 2017 roku. Do autorów tekstów dołączył ich stały współpracownik, kompozytor i aranżer Assaf Gleizner, który stworzył muzykę. A od czerwca 2021 roku polską wersję przedstawienia można oglądać w Kujawsko-Pomorskim Teatrze Muzycznym w Toruniu.

Odsłaniająca się kurtyna ujawnia doskonale znaną przestrzeń. Pomarańczowa pluszowa kanapa, liliowe drzwi ze złotą ramką wokół wizjera, okrągły stół… Scenografia Wojciecha Stefaniaka odtwarza dwa najbardziej charakterystyczne pomieszczenia – wnętrze kawiarni Central Perk oraz mieszkanie Moniki. Zaproponowane rozwiązania techniczne pozwalają w ekspresowym tempie zmieniać jedno miejsce w drugie – na dodatek na oczach widzów, którzy mogą bezkarnie podejrzeć tajniki teatralnej kuchni.

Fabuła opiera się na najważniejszych wydarzeniach – od chwili, kiedy do Central Perk wpada Rachel Green w ślubnej sukni – i łączy je w taki sposób, by były bez problemu zrozumiałe dla widza, który serii nie zna. Czego zaś nie da się pokazać w krótkim czasie na scenie (w końcu czymże są dwie i pół godziny wobec 236 odcinków po ponad 20 minut każdy?), można przecież streścić i dośpiewać, chociażby w piosence po antrakcie („Mieliśmy przerwę”).

Mnóstwo składowych przesądziło o sukcesie telewizyjnej produkcji, ale sekret tkwi przede wszystkim w bohaterach. Są czasem irytujący, popełniają błędy, jednak ich lojalność wobec siebie jest godna pozazdroszczenia, a poszukiwanie szczęścia i prawdziwego uczucia odzwierciedla niewątpliwie pragnienia znakomitej większości widzów. Przyjaciele bardzo się różnią, jeśli chodzi o charakter i podejście do życia; dzięki temu każdy z oglądających może znaleźć swojego ulubieńca, kogoś, z kim będzie się utożsamiać lub komu chciałby kibicować.

Fot. Ania Doleba

Ta wybuchowa i intrygująca mieszanka charakterów to z pewnością smakowity kąsek dla aktorów ubiegających się o role w spektaklu, ale zadania nie ułatwia ani odrobinę – wręcz przeciwnie. Przez lata oryginalna obsada tak bardzo zrosła się ze swoimi bohaterami, że casting do musicalu musiał uwzględnić oczekiwania publiczności znającej serial. Artyści nie mogli stworzyć bohaterów całkowicie autonomicznych. Chcąc nie chcąc, musieli zmierzyć się z legendami: odtworzyć gesty, sposób chodzenia czy powiedzonka, a przy tym sprawić, by kreowane postaci nie pozostały pustymi wydmuszkami; miały ożyć na konkretnej scenie i wywołać nieudawane emocje.

Do zmagań castingowych przystąpiło prawie pięciuset artystów z całej Polski, spośród których ostatecznie wyłoniono czternaście osób (dwie obsady). To z pewnością nie było łatwe zadanie, ale podjętym decyzjom pozostaje tylko przyklasnąć. Odtwórcy wszystkich ról ukazali przyjaciół z wielką sympatią i intuicyjnym wyczuciem, wprawnie łącząc to, co znane z serialu, z tym, co postanowili dać „od siebie”.

Kamil Zięba nie tylko cudownie odwzorował ruchy oraz mimikę Rossa; dał mu też, oprócz nieporadności, mnóstwo ciepła. Marcin Sosiński okazał się idealnym Joeyem. Byłam przekonana, że okaże się obsadowym strzałem w dziesiątkę, odkąd zobaczyłam w mediach społecznościowych zapowiedź, że wybiera się na przesłuchanie. Joey może i nie jest zbyt rozgarnięty, ale aktor nie pokazał go jako kompletnego głupka (a tak go prezentowano w niektórych późniejszych odcinkach i musical to też punktuje). Za to zaakcentował jego pozytywne podejście do życia i wielkie serce. Natan Nogaj, bardzo podobny fizycznie do Chandlera Matthew Perry’ego (w jego szczuplejszej wersji), pod wesołkowatością i skłonnością do nieustannego rozbawiania innych ukrył niepewność i potrzebę uczuć. Oksana Terefenko jako szalona, nieco oderwana od rzeczywistości i ekscentryczna Phoebe niewątpliwie była w swoim żywiole. Małgorzata Regent świetnie wypadła jako owładnięta manią sprzątania i poszukiwania drugiej połówki Monica. A Iga Rudnicka sprawiła, że bardzo łatwo kibicowało się żywiołowej Rachel, uczącej się żyć na własny rachunek, bez karty kredytowej tatusia. Nie można również nie wspomnieć o świetnym Guntherze Michała Zacharka. Nieszczęśliwie i nieustannie zakochany w Rachel barman co prawda miał w spektaklu niewiele kwestii, ale nie dał się odsunąć na boczny tor, a ostatecznie mógł nawet zabłysnąć w tęsknym solowym numerze („Być jednym z nich”).  

Warto podkreślić taneczne umiejętności występującej ekipy – wykonywanie wcale niełatwej choreografii zaproponowanej przez Michała Cyrana na niedużej scenie, której większość zajmuje scenografia, wymagało naprawdę świetnej koordynacji i porozumienia.

Wielkie brawa należą się reżyserce, Agnieszce Płoszajskiej. Grupę aktorów pochodzących z różnych miejsc i teatrów przemieniła w zgrany kolektyw, który sprawia wrażenie, jakby naprawdę lubił być ze sobą na scenie. A to istotna wartość dodana, ponieważ ich werwa i entuzjazm bardzo szybko udzieliły się zgromadzonej w niewielkiej sali publiczności. Granica między sceną a widownią znikła. W takich okolicznościach przestało być istotne, że na co dzień nie lubię takiego rodzaju humoru, który pojawił się w scenach z „doktorem Burke’em” czy Janice. Bawiłam się wyśmienicie.

„Friends. The Musical Parody” niczego nie analizuje. Jest swego rodzaju ucieczką. W Nowym Jorku Rossa, Moniki, Rachel, Chandlera, Phoebe i Joeya nie ma terroryzmu (mimo że w czasie powstawania serialu runęły wieże WTC), wojny w Afganistanie, zamachów, dochodzących do władzy faszyzujących populistów, pandemii. Spektakl zasadza się na tęsknocie za minionym, przenosząc widzów w czasy pozornie niedawne, jednak z obecnej perspektywy bardzo odległe. Jest w tym świecie bez mediów społecznościowych i Internetu, za to z prawdziwymi, niezakłamanymi relacjami „w realu” jakaś niewinność i nadzieja, dająca dwie i pół godziny oderwania od rzeczywistości i niepohamowanego śmiechu.

Twórcy polskiej wersji (a właściwie w znakomitej większości twórczynie, co warto podkreślić, bo to wcale nie takie częste w musicalowym świecie) wydobywają z przedstawienia wszystkie jego atuty. Bawią się na nim doskonale wielbiciele musicali, którzy wyłapują nawiązania do klasyków (np. „Rent”), zagorzali fani serialu oraz ci, którzy nigdy nie widzieli ani odcinka i nie kojarzyli wcześniej żadnego z bohaterów (sprawdzone).

Warto wpaść do Kujawsko-Pomorskiego Teatru Muzycznego w Toruniu na „Friendsów”. They’ll be there for us.

„Friends. The Musical Parody”, Kujawsko-Pomorski Teatr Muzyczny, 31 lipca 2021r.

Reżyseria – Agnieszka Płoszajska

Rachel – Iga Rudnicka
Monica – Małgorzata Regent
Phoebe – Oksana Terefenko
Ross – Kamil Zięba
Chandler – Natan Nogaj
Joey – Marcin Sosiński
Gunther – Michał Zacharek

fb-share-icon
Ten wpis został opublikowany w kategorii MUSICALE i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.