Powrót do (niedalekiej) przeszłości, czyli (nie)comiesięczne podsumowania, zestawienia i konkluzje
***
News miesiąca to niewątpliwie informacja Teatru Syrena o zapowiedzianej na 2023 rok polskiej premierze „Six” – jednego z najgłośniejszych musicali ostatnich lat. Wiadomość okazała się na tyle zdumiewająca, że sporo osób nerwowo zaczęło sprawdzać, czy nie jest to aby spóźniony primaaprilisowy żart. Na szczęście nie – dyrektor artystyczny Jacek Mikołajczyk trzyma rękę na pulsie, a teatr przy Litewskiej wyrósł dzięki niemu na najciekawszą musicalową scenę stolicy. Do „Six” zapowiadany jest otwarty casting; giełda nazwisk wśród fanów gatunku już ruszyła. Tymczasem warto wybrać się do Syreny na „Bitwę o tron” – otwarcie inspirowaną musicalem Marlowa i Moss, najciekawiej poprowadzoną lekcję historii, w jakiej zdarzyło mi się wziąć udział.
***
Najgłośniejsza premiera, która… się nie odbyła, to niewątpliwie „Preludia” w reżyserii Tadeusza Kabicza. Planowana na 2 kwietnia muzyczna opowieść rozgrywająca się… w głowie rosyjskiego kompozytora, Siergieja Rachmaninowa, została, ze względu na okoliczności , przeniesiona na bardziej sprzyjający czas. „Słowa, które jeszcze kilka tygodni temu były zupełnie neutralne, dziś brzmią jak silna prowokacja, a tego nie chcemy” – powiedział reżyser. Nazwiska twórców, odpowiedzialnych wcześniej za powstanie „Thrill Me” (wspomniany Tadeusz Kabicz, Karina Komendera, Marcin Januszkiewicz, Maciej Pawlak) i nowych w projekcie: Joanny Gorzały, Katarzyny Walczak, Pawła Erdmana pozwalają wierzyć, że jest na co czekać. Widzom pozostaje mieć nadzieję, że dogodny moment nadejdzie jak najszybciej (podobno jesienią).
***
Początek miesiąca stał u mnie pod znakiem „Cabaretu” w Teatrze Rozrywki. Chorzowska inscenizacja tak bardzo trafia w to, czego oczekuję od teatru, że mogłabym oglądać ją w kółko. Bardzo lubię wielkie i efektowne widowiska, ale najciekawsze są takie, które zostają we mnie na dłużej, zmuszają do zadawania pytań. „Cabaret” ma to wszystko. Jest świetnie zrealizowaną i zagraną, przejmującą historią. Doskonale wykorzystana przestrzeń, choreografia, kostiumy, rewelacyjna muzyka! Plejada wspaniałych aktorów nie tylko w głównych rolach, ale też na dalszych planach. Wioleta Malchar jest najcudowniejszą Sally! A Mistrz Ceremonii w interpretacji Kamila Franczaka to kreacja kompletna, z gatunku tych, o których pamięta się latami i które stają się punktem odniesienia dla innych. Czekam na kolejny set.
***
Po pandemicznych zawirowaniach i długiej przerwie Teatr Muzyczny w Łodzi powitał (i po chwili pożegnał) „Miss Saigon”. Jeden z najsłynniejszych musicali świata w łódzkiej inscenizacji, mimo problemów technicznych (nie zawsze zrozumiałe partie wokalne w scenach zbiorowych) wzruszał oraz pozwalał zachwycać się talentami wokalnymi i aktorskimi wielu uznanych artystek oraz artystów. Debiutująca w tym przedstawieniu w trudnej roli Kim młodziutka Joanna Gorzała olśniła już na początku, a z czasem było tylko lepiej. Niezwykła dojrzałość i świadomość sceniczna u tak młodej osoby!
Dzięki „Miss Saigon” dostrzeżony został przez szerszą publiczność musicalową Marcin Sosiński. Aktor wcielił się w rolę Thuya – i zrobił to wybornie. Negatywnej postaci nadał interesujący rys niejednoznaczności. Potem wielokrotnie się słyszało, że widzowie wybierający się na spektakl sprawdzali obsady, by trafić na „tego” Thuya. Marcina Sosińskiego można teraz oglądać m.in. we „Friends. The Musical” w Kujawsko-Pomorskim Teatrze Muzycznym, gdzie gra Joeya. Te dwie kreacje wymagają zupełnie innych środków, a ich zestawienie daje wyobrażenie o spektrum umiejętności młodego aktora.
***
Sporo widzów czekało na powrót „Aidy” w Teatrze Muzycznym ROMA. Spektakl wrócił 21 kwietnia, z kilkoma, dość szeroko komentowanymi zmianami w obsadzie. Wyreżyserowany przez Wojciecha Kępczyńskiego, wysmakowany wizualnie, urzeka songami napisanymi przez Eltona Johna, a libretto Tima Rice’a (w zgrabnym tłumaczeniu Michała Wojnarowskiego), „po musicalowemu” większe niż życie, wciąż wzrusza. Nagle też okazuje się, że w obecnej rzeczywistości niektóre sceny i teksty stają się bardziej przejmujące, odczytuje się je uważniej, że są fragmenty, które brzmią aż nadto aktualnie. Bardziej rozumiem oburzenie ojca Aidy, kiedy domyśla się, że jego córka związała się z wrogiem. Trudno słuchać bez przejęcia, kiedy dziewczyna woła do współbraci, że póki żyją Nubijczycy, ich ojczyzna, nawet podbijana, przetrwa, bo jest w ich sercach. A fragment utworu „Miłość bogów”: „Bolesna chwila ta odejdzie lada moment, ucichnie jęk, nie będzie zła, niewoli minie czas…” wywołuje ciarki. „Aida” w ROMIE do 12 czerwca, potem wraca jeszcze po wakacjach.
***
„Koty” w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, druga w Polsce inscenizacja po tej w ROMIE, miała premierę 27 kwietnia. Reżyser Jakub Szydłowski wraz z grupą świetnych realizatorów i przezdolnymi aktorami stworzył niezwykle efektowny musical. Szczególnie spektakularny jest drugi akt, z songami m.in. kota teatralnego (Mirosław Książek), Semafora (Marek Chudziński), piosenką Bombaluriny i Demeter (Magdalena Wojtacha, Izabela Pawletko), które opowiadają o Makiawelu, czy z występem Mefistofeliksa (Patyk Rybarski). Niegrzeczny Ram Tam Tamek w wykonaniu zarówno Piotra Brodzińskiego, jak i Tomasza Wojtana, już stał się przyczyną wielu westchnień (chociaż u nas, na Śląsku, to raczej „hercklekoty”). Słynne „Memory” wykonuje Wioletta Białk – i robi to tak, że drżą zarówno serca, jak i fotele. Bilety wyprzedają się na pniu, więc warto wypatrywać okazji lub łapać wejściówki („Koty” pojawią się na scenie Rozrywki jeszcze pod koniec czerwca i na początku lipca, potem już w nowym sezonie). Ja na pewno pójdę jeszcze przynajmniej raz, żeby zobaczyć do kompletu Myszołapa Macieja Kulmacza.
***
30 kwietnia zagrano ostatni spektakl „Rock of Ages” w Teatrze Syrena. Takiego pożegnania jeszcze nie było i chyba długo nie będzie, bo musical to specyficzny, w zwykłej wersji przypominający tzw. zielony. Chociaż tu chyba w ogóle o „zwykłości” mowy być nie może. Nic dziwnego, że ten ostatni był absolutnym szaleństwem od samego początku. Działo się – rockowo, głośno, sprośnie i zabawnie. Cieszę się, że rzutem na taśmę udało mi się zobaczyć Barbarę Garstkę i Karola Drozda. Filip Cembala i Przemysław Glapiński przechodzili samych siebie jako Lonny (podwojeni; bliźniaczy byli też Franzowie, Reginy, Dennisowie i Justice). Stace Jaxx był pojedynczy, ale za to jaki! Marcin Wortmann w tej roli to ucieleśnienie słynnej maksymy: sex, drugs and rockandroll! Kto by pomyślał po tym, jak ze sceny mu skrzypka wypomniano! Największe owacje podczas przedstawienia zebrał Damian Aleksander (a to osiągnięcie, bo okrzyki i oklaski rozlegały się prawie bez przerwy). Co bardziej wtajemniczeni w musicalowe arkana wiedzieli, że gra tego wieczoru w poznańskim „Jekyllu…” i chyba mało kto się spodziewał, że pojawi się na scenie Syreny. I naprawdę nieważne, że zbiorówki były częściowo niezrozumiałe – czy ktoś przejmuje się takimi rzeczami na koncercie rockowym? Gardło zdarte, szampan się lał, bielizna latała w powietrzu, aktorzy wracali na scenę po wielekroć, a bisom nie było końca. Oto siła rockandrolla (niech żyje wiecznie)!