Pochodzi z Lipin – dzielnicy Świętochłowic. Wszechstronnie utalentowana, wielokrotnie doceniana za swoją pracę, jest kilkakrotną laureatką najważniejszej teatralnej nagrody – Złotej Maski (m.in. za rolę w „Mianujom mie Hanka”). Jak ryba w wodzie czuje się zarówno na deskach scenicznych, jak i przed kamerą.
O tym, dlaczego ma poczucie misji, jeśli chodzi o propagowanie śląskości, i dlaczego tak ważna jest dla niej Hanka – opowiada aktorka, Grażyna Bułka*.
Czy reżyser Mirosław Neinert, przygotowując się do wystawienia monodramu „Mianujom mie Hanka”, od razu pomyślał o obsadzeniu w nim Pani?
Rzeczywiście tak było. A ja bardzo nie chciałam grać kolejnego monodramu. Lubię na scenie mieć drugiego człowieka, z którym mogę prowadzić dialog. Ale Mirek poprosił, bym przeczytała tekst. Kiedy to zrobiłam, już nie mogłam się od niego uwolnić.
Dlaczego?
Jest wspaniały, wypełniony emocjami, które są niezwykle bliskie mojemu sercu. Dotyka i inspiruje. Łączy się z osobistymi wspomnieniami. Odnajduję w nim także historię moją i mojej rodziny. Grałam Hankę już prawie 250 razy, ale za każdym bardzo mocno przeżywam tę opowieść i emocjonalnie dużo mnie ten spektakl kosztuje.
Przypominam sobie nieżyjącego od trzydziestu pięciu lat ojca, mamę, która zmarła dwa lata temu. Gram Hankę w jej sukienkach. I w okularach taty, które znalazłam w szafie, kiedy mama jeszcze żyła. Przedmioty łączą mnie ze światem, który przeminął. Gdy o tym mówię, od razu się wzruszam, bo tego Śląska już nie ma. Doskonale wiem, że nie był wyłącznie piękny. Ale zawsze idealizujemy dzieciństwo. Wszystko, o czym opowiadam, jest też moje.
Może to zabrzmi górnolotnie, ale czasem myślę sobie – może po to się urodziłam, żeby zagrać Hankę?
Wspomniała Pani o prawie 250 dotychczasowych wystawieniach monodramu. Bilety na kolejne sprzedają się świetnie. Jak Pani myśli – dlaczego ludzie wciąż chcą tę historię oglądać?
Alojzy Lysko napisał cudowny tekst. Do grobowej deski będę mu wdzięczna za to, że Hanka urodziła się w jego głowie, a ja mogę ją pokazywać światu. Ta historia jest prawdziwa i mocna. Nawet beton byłaby w stanie poruszyć. Mówi o sprawach bliskich ludziom. Wszystko jest w niej pięknie wyważone – na początku pojawiają się momenty bardziej lekkie, dowcipne, żeby potem łatwiej było „przerobić” te dramatyczne. Jak w życiu, w którym też splatają się chwile dobre i trudne.
A jak spektakl jest przyjmowany poza naszym regionem? Język jest barierą?
Grałam „Hankę” w różnych miejscach, dla publiczności w różnym wieku. W marcu tego roku zaprezentowałam ją w Parlamencie Europejskim w Brukseli – i było to jedno z najpiękniejszych wydarzeń w moim życiu. Ostatnio grałam dla młodzieży podczas Campusu Polska Przyszłości, niedługo wystąpię w Warszawie. Oczywiście widz nieznający języka śląskiego może nie zrozumieć niektórych wyrazów. Ale to, co jest sercem monodramu– zawiłe ludzkie losy, historia, która nie jest czarno-biała – dotyka wszystkich. Ślązacy nie są jedyną grupą o trudnych doświadczeniach. Każdy z nas został w jakiś sposób okaleczony przez historię czy politykę. Dlatego to, co dzieje się na scenie, tak mocno angażuje widownię. I dla mnie za każdym razem jest to cudowne przeżycie. Mimo że grałam Hankę już tyle razy i mniej więcej wiem, jak publiczność zareaguje w poszczególnych momentach, i tak czasami mnie ona zaskakuje.
„Mianujom mie Hanka” powoduje, że ludzi spoza Śląska nie trzeba na siłę przekonywać do naszego regionu – wystarczy pokazać im tę sztukę… i dzieje się magia.
Czy można powiedzieć, że Śląsk przeżywa obecnie renesans kulturalny?
Z pewnością. Możliwe stało się to, co jeszcze dziesięć lat temu wydawało się nierealne. Głośno mówimy o uznaniu języka śląskiego (i nie ma to nic wspólnego z oddzieleniem się od Polski). Łatwiej nam dziś opowiadać o Śląsku – po śląsku. Przyczyniła się do tego działalność Teatru Śląskiego, Teatru Korez, twórczość Szczepana Twardocha, ostatnio też Zbigniewa Rokity, laureata nagrody Nike, który jak nikt wcześniej pokazał, skond sie to wszystko wziyno. Nie można pominąć Miuosha i chociażby jego „Pieśni współczesnych”. Dzięki temu wszystkiemu jesteśmy lepiej słyszalni, mamy się do czego odwoływać. Możemy pokazać głębszy, piękniejszy Śląsk.
To jest moje miejsce i nie chcę być nigdzie indziej. To świat, który mnie interesuje i chciałabym nim zainteresować innych – także dzięki „Hance”.
Jestem orędowniczką śląskości, ale nie prymitywnej, chociaż wiem, że taka też istnieje – tylko mądrej, z zacięciem artystycznym. Czuję, że mam misję – pokazać, że język śląski jest żywy, a kawał historii, o której opowiadam, niezwykle skomplikowany. I bardzo bym nie chciała, by ludzie odbierali ją w sposób prosty i jednoznaczny.
Uważam, że to nasz obowiązek, Ślązaków – żeby o Śląsku mówić i go przybliżać. Nie dawać gotowych odpowiedzi, ale pokazywać. Nikt tego za nas nie zrobi.
W ramach projektu „Pokolenia BLISKO siebie” tydzień przed spektaklem bojszowska biblioteka organizuje debatę „Ślązak, czyli kto?”. Jak Pani odpowiedziałaby na tak postawione pytanie?
Współczesny Ślązak jest inny niż kiedyś, to oczywiste. Pracowitość to stereotyp, ale akurat w nim nie widzę nic złego – oddanie się pracy było tu zawsze naprawdę istotne. Dla mnie Ślązak to ktoś, kto ma priorytety. Szanuje innych, jest przyjazny i otwarty. Ważne, by żyć z ludźmi i dla ludzi.
Dziękuję za rozmowę.
* Wywiad ukazał się drukiem we wrześniowym numerze lokalnego bojszowskiego miesięcznika „Nasza Rodnia”. Powstał jako element realizacji inicjatywy oddolnej „Zaczyło się we wsi pod Pszczynom… – sztuka dla każdego!” w projekcie „Pokolenia BLISKO siebie – spotkania z historią w tle”, organizowanym przez Gminną Bibliotekę Publiczną w Bojszowach.
Serdecznie dziękuję pani Hannie Kałamarz z Teatru Korez za pomoc w realizacji wywiadu.